Info

Nie wystarczy posprzątać po Ziobrze. Sędziowie i prokuratorzy muszą odzyskać zaufanie obywateli

Bartłomiej Nowotarski

8 października 2021 | 10:27

Czy koturnowi sędziowie w togach i łańcuchach, znikający po odczytaniu bełkotliwych wyroków, mogą wzbudzać zaufanie w XXI wieku?

Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl

Po PiS przyjdzie nam zrobić na pewno jedno – zdecydowanie wzmocnić władzę sądowniczą i zbudować dla niej społeczną legitymację. Wszelako obrona praworządności musi mieć charakter szerszego – niż tylko wymiar sprawiedliwości – mechanizmu opartego na permanentnie powtarzalnych relacjach wzajemnych (a więc budujących wzajemną reputację) pomiędzy podmiotami należącymi do podsystemów typowych dla obrony państwa prawa (nazywam je tu „redutami obrony”): checks and balances, wyborczego, podmiotów prawo stanowiących (politycznych) versus prawo stosujących (sędziowie, prokuratorzy, administracja publiczna), aktorów „alarmujących” (media, organizacje społeczne), wreszcie samych obywateli wyposażonych w formalne środki społecznej ekspresji. Podsystemy te ewidentnie będą musiały ulec instytucjonalnemu, a przede wszystkim behawioralnemu, czyli motywującemu samych ludzi, wzmocnieniu. Pośród polityków, niepolitycznych funkcjonariuszy publicznych, a przede wszystkim wśród obywateli.

Los trzeciej władzy, samych sędziów, a przede wszystkim prawa obywateli do bezstronnego sądu bywa w autokratycznych państwach zawsze podobny. Nie inaczej wygląda tzw. reforma ministra Ziobry. Ale nikt inny dotąd tak nie sparafrazował istoty swoich własnych poczynań. Minister ten w lipcu wniósł do Trybunału Konstytucyjnego kwestię zgodności z polską konstytucją Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Konwencja mówi, co do zasady, o prawie każdego z nas do sprawiedliwego wyroku wydanego przez bezstronny sąd. Zatem jeśli TK wykona, po raz kolejny, polityczne zlecenie i orzeknie o niezgodności obu aktów prawa, będziemy mieli w Polsce dwie sytuacje: po pierwsze, że nie każdy będzie miał prawo do sprawiedliwego i bezstronnego sądu (np. tylko zwolennicy władzy), lub po drugie, że każdy będzie miał prawo do niesprawiedliwego wyroku i stronniczego sądu. Tak prześmiewczo kwituje się cała dotychczasowa reforma.

W ostatnim okresie eksperci co najmniej dwóch ważnych środowisk – stowarzyszenia Wolne Sądy oraz Polski 2050 Szymona Hołowni – przedstawili zarysy i postulaty rzetelnej reformy wymiaru sprawiedliwości. Zarówno w wymiarze przywracania praworządności po rządach PiS, jak i wizji naprawy całego systemu w przyszłej odnowionej polskiej demokracji. W pierwszej kwestii będzie chodziło oczywiście o odzyskanie gwarancji sędziowskiej niezależności oraz rozliczenie się z niepraworządną przeszłością.

W drugiej – o wszystko inne. A że będzie co robić, pokazują różne wskaźniki utrzymującego się przez całe lata przed 2015 rokiem poziomu jakości polskiej praworządności, wahające się pomiędzy 70 i 75 proc. zagregowanej jakości, w porównaniu z czołówką państw OECD (oraz skandynawskich), które osiągają pułapy od 95 do 100 proc.

Oba dokumenty są, co ważne, zaproszeniem do społecznej debaty, a co jeszcze ważniejsze, są komplementarne, a więc świadczą o dobrej znajomości problemów, z którymi przyjdzie się zmierzyć. I co najważniejsze – pokazują, że samo środowisko sędziowsko-prokuratorskie widzi potrzebę i chce pozyskać legitymację i zaufanie obywateli.

Trzecia władza się stawia

Myśl demokratyczna Oświecenia oddzieliła władzę sądowniczą od władz politycznych (prawodawczej i wykonawczej) z prostego względu: w absolutyzmie królowie woleli przyznawać więcej autonomii swojej biurokracji (wtedy sprawniej, oczywiście nie bez korupcji, zbierała podatki) niż sędziom. Oznaczało to jednak zawsze tyranię. Do dziś wielkie kolektywistyczne filozofie Dalekiego Wschodu (konfucjanizm, buddyzm) uznają, że władza sądownicza powinna być zespolona z wykonawczą. Nasza zachodnia cywilizacja myśli zdecydowanie inaczej. Postawiliśmy na demokracje, nie na satrapie. Ale jak to w życiu praktycznym bywa, nie wystarczyła myśl Monteskiusza o rozdziale władz, sędziowie musieli wręcz wydzierać swój kawałek władzy królom. Najpierw do historii przeszedł w Anglii sędzia Holt, który w okresie tzw. chwalebnej rewolucji (1688-89) odważnie orzekł przeciw królewskiemu monopolowi Królewskiej Kompanii Afrykańskiej na handel, zresztą… niewolnikami. Zapewne dwa lata wcześniej Holt położyłby za to głowę pod katowski topór. 35 lat później w sądzie królewskim przegrali z kolei baronowie z wydziedziczanymi przez nich mieszkańcami terenów wiejskich (bunt „czarnych twarzy”). W tamtych latach rządy prawa zaczęły zapuszczać korzenie na anglosaskim gruncie.

Dzisiaj uważamy, że to właśnie sędziowie powinni być gwarancją demokratycznego rozdziału władz. Mają chronić przegrywające w wyborach mniejszości przed szaleństwami większości oraz ich politycznych wybrańców. Dlaczego właśnie oni? Bo to władza, po pierwsze, której profesjonalizm przeciwstawiamy politycznemu z założenia (politycy mają reprezentować społeczeństwo, jakiekolwiek by ono było) dyletanctwu.

Po drugie, sądy to władza o dłuższej perspektywie czasowej niż wybierani na kadencje politycy i ich doraźne większości. Partiom przypisujemy występowanie w imieniu partykularnych interesów, sędziom nie. Nie mogą być zatem pasywni, a tym bardziej podporządkowani jakiejś enigmatycznej „woli ludu”, na którą zawsze powołują się większości rządzące. Co więcej, powierzamy sędziom obronę także suwerena, jednakowoż nie rozumianego jako my dziś żyjący, ale także jako pomyślność naszych dzieci, wnuków itd. Przykładowo – dzisiaj chodziłoby o kwestie ochrony: klimatu, czystości powietrza, wody, ekożywności przed właśnie nami samymi, zafiksowanymi przecież na niekończącej się konsumpcji.

Takie istotne konflikty interesów nakazują nominować do zawodu sędziego ludzi z charakterem. Jak to się mówi: personalnie integralnych, z „sędziowskim temperamentem”. Tym bardziej że sądy to przecież władza pozbawiona „miecza oraz sakiewki” i pozostawiona sobie samej w trudnych czasach może sobie nie poradzić. Historycznie kłopoty demokratycznych sędziów zaczęły się w Argentynie, gdy w 1930 roku generał Uriburu, zaraz po zamachu stanu, oświadczył, że sędziowie mają służyć „argentyńskiemu ludowi”. Opisane tu wyzwania oznaczają, że w przyszłości system wymiaru sprawiedliwości musi zostać połączony różnymi mechanizmami wzajemnych odsieczy ze strony innych bastionów demokracji: wolnych mediów, organizacji społeczeństwa obywatelskiego (dalej OSO), profesjonalnej administracji publicznej, samorządów, silnej opozycji, wreszcie zmobilizowanych obywateli.

Tajlandia, Ukraina, Meksyk. Sądy w obronie demokracji

Wyrachowane metody tłamszenia sędziowskiej niezależności nie zostały wymyślone przez polityków PiS czy Solidarnej Polski. Już w 1964 roku brazylijska junta jako pierwsza w świecie użyła do tego nowo powołanej i „zapakowanej” swoimi lojalistami krajowej rady sądownictwa (dalej KRS), do podobnej rady w Wenezueli kandydat mógł się zgłosić sam osobiście, a i tak jej większość wpadła w ręce polityków. W Peru i Argentynie użyto do tego na nowo ustanowionego sądu najwyższego (dalej SN) – podobnie jak na Węgrzech premiera Orbána. We frankistowskiej Hiszpanii utworzono równoległe sądownictwo nadzwyczajne, dbano o ideologicznie selekcjonowaną kadrę sędziowską, która wydała ponad milion skazujących wyroków na polityczną opozycję i do dziś nie odwołano aktu jej amnestii.

W wielu miejscach na świecie w reakcji na takie poczynania władz politycznych sędziowie zaczęli odchodzić od „sądowego pasywizmu” na rzecz „dynamicznego aktywizmu”. Zaczęły się kształtować doktryny „antyerozyjnej jurysprudencji” czy oporu wyrażanego poza salą sądową (bench-off). W pierwszym przypadku idzie o to, że orzeczenia mają zwracać uwagę opinii publicznej na nadużywanie prawa przez polityków. W takiej sytuacji sędzia jest zawsze sygnalistą. Typowym przykładem pozasądowego oporu był zorganizowany w Polsce i wspierany przez sędziów z innych krajów „marsz w togach”.

Na świecie lista heroicznej postawy sędziów przeciw niszczeniu demokracji jest dość długa. Lojalny do 2009 r. wobec prezydenta Uribe SN Kolumbii uniemożliwił kolejne już złamanie przez niego konstytucji i odrzucił ustawę uprawniającą do kandydowania na trzecią niekonstytucyjną kadencję, szczególnie gdy zorientował się, że kolejna kadencja umożliwi prezydentowi obsadzenie wszystkich już instytucji państwa. Rok wcześniej sąd Hondurasu uznał za niekonstytucyjną samą próbę przeprowadzenia przez prezydenta Zelayę referendum w podobnej sprawie. TK Tajlandii (po 1997 roku) uchylał wprowadzone stany wyjątkowe jako niezasadne, a nawet unieważnił wybory do senatu z powodu manipulacji, które dawały absolutną większość hegemonicznej partii Taj. Na Ukrainie to SN nakazał w 2004 r. powtórzyć sfałszowane wybory prezydenckie. W Meksyku (1996) SN wywalczył sądową kontrolę wyborów powszechnych.

W Korei Płd. tamtejszy TK uchylił (1992) ustawę o bezpieczeństwie narodowym z powodu istotnych wątpliwości co do możliwości wykorzystania jej wprost przeciw dysydentom oraz dla inwigilacji obywateli. 12 lat później skazał prezydenta Roha za używanie urzędników państwowych w kampanii wyborczej oraz naciski na funkcjonariuszy komisji wyborczej. U schyłku dyktatorskich rządów wojskowych w Urugwaju (1984) oraz w Chile (1988) tamtejsze TK odrzucały ustawy junt wojskowych oraz zbudowały prestiż sądownictwa wyborczego i komisji wyborczych. Sądy na Słowacji w okresie autokratycznych rządów premiera Meciara (1994-98) uratowały wolność mediów oraz licencje jednego papierowego dziennika i popularnej TV Markiza. Sądy i trybunały Chile, Meksyku, RPA czy Urugwaju stały się wprost akuszerami demokratycznych transformacji, które przebiegały pod ich kontrolą. I na tym zbudowały społeczną reputację.

Większość polskich sędziów też przejdzie do chlubnej demokratycznej historii naszego kraju. Dotyczyć to będzie wszystkich orzeczeń sądów powszechnych broniących obywateli przed prawnymi skutkami nielegalnych, bo wprowadzonych pozaustawowo, obostrzeń w noszeniu maseczek czy uczestnictwa w zgromadzeniach publicznych. Polska demokracja doznała także bezprecedensowego wsparcia ze strony Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim oraz apelacyjnego w Częstochowie, które nie uznały orzeczeń uprzednio wydanych przez składy obsadzone niezgodnie z konstytucją przez tzw. dublerów czy wadliwie wybraną obecną KRS.

Nie wystarczy posprzątać po Zjednoczonej Prawicy

Nasza droga do demokracji po epizodzie rządów Zjednoczonej Prawicy tylko w części będzie powrotna do czasów sprzed 2015 roku, ponieważ trzeba się będzie rozliczyć z niepraworządną przeszłością jej rządów. Ten etap nazywam – wzorem podobnego, który musieli przejść Amerykanie po dramacie domowej wojny secesyjnej – etapem rekonstrukcji. Oni też działali z obowiązującą już wcześniej demokratyczną konstytucją w ręku. Ważne jednak, i to dyktuje historyczne doświadczenie, aby nie dać się pochłonąć wyłącznie temu etapowi, ponieważ mógłby zamienić się w polityczną wendetę, w sprawiedliwość sądzących. Jeśli chcemy zbudować odporną demokrację, musimy spoglądać w przyszłość. Rekonstrukcję musi ukierunkowywać myślenie o etapie konstrukcji.

W obu etapach eksperci Wolnych Sądów i Polski 2050 odróżniają sytuację posiadania przez demokratów konstytucyjnej większości od okoliczności jej braku. W pierwszym przypadku ustawą konstytucyjną będzie można zarazem dokonać głębszej reformy wymiaru sprawiedliwości, jak i – w przepisach przejściowych – uchylić kadencje nominacji dokonanych z naruszeniem konstytucji (np. w TK, SN czy KRS). W przypadku braku konstytucyjnej większości droga będzie bardziej skomplikowana, ale także w pełni realna.

Obie ekspertyzy, po pierwsze, wskazują na drogę ustawową. Powinny to być tzw. ustawy interpretacyjne, dokładnie opisujące społeczeństwu powody i cele regulacji. To samo dotyczyć powinno przyszłych uchwał Sejmu uchylających uchwały powołujące do TK tzw. dublerów.

Po drugie, proces naprawczy powinien być w całości realizacją orzecznictwa sądów europejskich, skoro polskie sądy są systemu tego immanentną częścią. Co więcej, do tego czasu uprawnione polskie podmioty mogłyby jak najwięcej istotnych dla demokracji kwestii wnosić właśnie na ich wokandy. Szacunek do demokratycznych wartości łączy ich i nas. Po trzecie, inicjować należy także przed polskimi sądami kwestie niekonstytucyjnie obsadzonych składów wyrokujących. Po czwarte, wykonać orzeczenia TK z 2015 r., m.in. pozwalające uznać powołanie sędziów dublerów za niebyłe. Po piąte, przyjdzie nam wznawiać lub wszczynać nowe postępowania przed TK w celu uchylenia ewidentnie naciąganych jego orzeczeń, choćby związanych z wygaszeniem niedokończonych kadencji sędziów poprzedniej KRS. Przy czym dla zabezpieczenia efektywności tych procesów sugerowałbym ustawową reorganizację TK wprowadzającą dwuinstancyjność postępowania przed Trybunałem. Po szóste, przyjdzie zapewne prowadzić postępowania dyscyplinarne (np. według zasad etyki zawodowej z 2003 r.) oraz związane z nadużyciem lub niedopełnieniem obowiązku przez niektórych sędziów TK czy KRS.

Zwieńczeniem powinna być – mocno społecznie zakorzeniona – powołana przez parlament komisja prawdy i zadośćuczynienia. Jej zadaniem byłoby, po pierwsze, ustalenie naruszeń konstytucyjnej demokracji, zarówno w dziedzinie stanowienia, jak i stosowania prawa, w szczególności aktów tzw. abuzywnego konstytucjonalizmu czy abuzywnego legalizmu (czyli naruszania konstytucji w pozorach legalizmu), zaistnienia sytuacji „spisku” władz (nieformalnej kooperacji lub nacisków) skierowanego przeciw zasadzie rozdziału władz. Po drugie, jej zadaniem byłoby ustalenie reguł zadośćuczynienia poszkodowanym w obronie polskiej konstytucyjnej demokracji.

Na początku procesu rekonstrukcji trzeba będzie zaznajomić opinię publiczną z jego podstawowymi zasadami i regułami wynikającymi nie tylko z obowiązującej konstytucji, lecz także ze standardów międzynarodowych (ONZ, Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy itp.). Tu pomocny będzie cały dorobek globalnej fali demokratyzacji z lat 1974-90, ponieważ na podstawie tych doświadczeń da się ustalić 12 podstawowych światowych standardów rozliczania się z autokratycznymi władzami.

Są nimi zasady: obowiązku ustalenia prawdy o wszelkich nadużyciach i naruszeniach, sądowej weryfikacji i kontroli procesu okresu przejściowego, przysięgi na wierność konstytucji i działania w dobrej lub złej wierze – jako kryteriów oceny poszczególnych zachowań, sprawiedliwości i ochrony demokracji konstytucyjnej oraz rządów prawa w przyszłości, sytuacji wymagających zastosowania do rządzących praw, które sami ustanowili (zasada Locke’a), wreszcie prawo obywateli do życia w przyszłości bez naruszania praw konstytucyjnej demokracji (wg orzeczenia czechosłowackiego TK z 1992 r.).

Jak odbudować zaufanie do sędziów

Nie ulega wątpliwości, że do 2015 r. zaufanie społeczne do wymiaru sprawiedliwości nie plasowało się wysoko. Zaufanie do prawa jako takiego oraz sądów jako instytucji kształtowało się na poziomie 37-42 proc. Z oceną tylko samej bezstronności było dużo lepiej – ok. 60 proc. w 2010 r., kraje skandynawskie ok. 75-80 proc. – ale obserwowaliśmy tendencję spadkową zaufania, także do samego państwa – z 48 proc. w 2008 r. do 35. W 2019 r. już zaledwie 40 proc. Polaków wierzyło w niezależność i bezstronność naszych sądów. Przez lata niewystarczająco budowaliśmy prestiż i reputację instytucji, które polegają głównie na jakości świadczeń wzajemnych. Obywatele płacili podatki, a otrzymywali dość drogi, przeciągający się w czasie, mało zrozumiały i niezbyt przejrzysty proces. Właśnie dlatego w wielu krajach zaatakowanych przez autokratyczny populizm ludzie nie wychodzili masowo na ulice w obronie swojego prawa do niezależnych sądów. Oczywiście też dlatego, że obiecywano im skuteczne prawdziwe reformy.

Budowa reputacji społecznej wymiaru sprawiedliwości będzie rzeczą najważniejszą. III RP postawiła na profesjonalną ścieżkę do zawodu oraz niezależność i niezawisłość sędziów, które miały gwarantować bezstronność w orzekaniu. Jak widać, nie wystarczyło, skoro w pierwszej dekadzie XXI wieku aż 40 proc. Polaków nie podzielało opinii o bezstronności. Doświadczenia europejskie, ale szczególnie amerykańskie – zarówno z sądownictwem federalnym, jak i stanowym – pokazują, że budowanie reputacji systemu sprawiedliwości należałoby oprzeć w Polsce na czterech filarach: sędziowskiej niezależności i niezawisłości (są warunkiem, aczkolwiek niejedynym, bezstronności), profesjonalizmu, efektywnej odpowiedzialności oraz społecznej responsywności.

* Niezależność i niezawisłość odnoszą się do: podejmowania rozstrzygnięć, niezależności finansowej oraz niezależności instytucjonalnej od wpływów administracji rządowej. To dlatego Amerykanie zagwarantowali konstytucyjnie sędziom federalnym dożywotność misji, zakaz obniżania wynagrodzeń oraz własną administrację (1939). KRS, które mają stać na straży ich niezależności, występują zaledwie w 60 proc. krajów świata, choć liczba ich stale rośnie od 30 lat (wówczas było 10 proc.). Nie w samej instytucji jednak istota, lecz w jej funkcjach: nominowania, rozwoju kariery czy dyscyplinowania poszczególnych sędziów. Funkcje te mogą być skoncentrowane w KRS lub rozproszone na inne instytucje (zgromadzenia ogólne sędziów, wyższe instancje).

Jak się okazało, autokratycznym politykom łatwiej zaatakować centralny system. Model francusko-włoski (popularny też w Ameryce Łacińskiej) sufluje możliwość wspólnych KRS dla sędziów i prokuratorów, co chroni prokuratorów od ministerialnej dominacji. Standardy świata demokratycznego, w tym deklaracja z Palermo Rady Europy (1994), wyraźnie sugerują rzecz najważniejszą: że co najmniej połowa składu KRS powinna pochodzić z rekomendacji samego środowiska sędziowskiego. Prawo do posiadania swoich reprezentantów w KRS przez obecnie rządzących zostało kompletnie zakwestionowane. Zatem zdecydowanie nie wystarcza, jak obecnie w Polsce, że większość należy do sędziów, skoro są nominatami władzy politycznej.

* Sędziowski profesjonalizm. Będziemy musieli odejść od jednostronnego widzenia tego aspektu, wyłącznie jako znajomości prawa i procedur. Profesjonalny sędzia to sędzia także osobowościowo integralny, jak się to mówi, „z sędziowskim temperamentem”, czyli odważny i z zasadami. Badania amerykańskie pokazują, iż należy unikać kandydatów ze słabym charakterem i pozbawionych zasad oraz bez zasad i z silnym charakterem. W tym punkcie widać, jak trzeba będzie zmodyfikować także model sędziowskiej edukacji. Najlepszym przykładem zdaje się Holandia, która nominację sędziowską uzależnia głównie (na podstawie 6 kryteriów na 7) od cech charakterologicznych adeptów.

* Odpowiedzialność sędziów. Także w USA odpowiedzialność była piętą achillesową systemu, ponieważ egzekwowana w ramach samej korporacji zawsze szwankowała, a uprzednie nominacje gubernatorskie czy pochodzące od stanowych legislatyw zbyt uzależniały sędziów od polityków. Rewolucję zapoczątkował stan Missisipi w 1912 r., wprowadzając powszechne wybory. Miały zbudować społeczną legitymację sędziów. W przeciwieństwie do Europy Amerykanie zawsze uważali kwestię legitymacji za priorytetową. Niestety, wady tego rozwiązania dały szybko o sobie znać. Kandydatów zaczęły wystawiać i opłacać ich kampanie partie, nierzadko też zorganizowana przestępczość.

Pierwszy zareagował na patologie stan Missouri (1942) i wprowadził do gry merytoryczną komisję selekcjonującą sędziów, jeszcze przed nominacjami gubernatorów i wyborami. Dodatkowo rozpowszechniły się tzw. wybory zatwierdzające (tylko jednego nominata), a także kodeksy etyki zabraniające partyjnego oraz biznesowego wsparcia lub ograniczające je. Zaczęto też zakazywać składania obietnic w czasie kampanii, ponieważ w konserwatywnych społecznościach szły tylko w jedną stronę – obietnic wypalania najdrobniejszych przestępstw gorącym żelazem.

W sumie pomysł na budowanie reputacji sędziów okazał się taki sobie, ponieważ wybory nierywalizacyjne zaczęły wykazywać się niezmiernie słabą wyborczą frekwencją. Niewątpliwym sukcesem po planie Missouri okazały się selekcjonujące czy nominujące sędziów komisje merytoryczne, z reguły złożone z przedstawicieli świata nauki, organizacji społecznych oraz zawodów prawniczych. Merytoryczne i reprezentatywne społecznie KRS potwierdziły ważność mechanizmu nominacji w budowaniu reputacji wymiaru sprawiedliwości. Czy jednak wystarczy to w Polsce po PiS?

* Sędziowska społeczna responsywność. Czy koturnowi sędziowie w togach i łańcuchach, z kodeksami w rękach, tacy olimpijscy bogowie z greckiego panteonu, pojawiający się i znikający za drzwiami swoich gabinetów zaraz po odczytaniu bełkotliwych dla zwykłego obywatela wyroków i ich sentencji, będą mogli wzbudzać zaufanie w XXI wieku?

Czy reputacja wynikająca przede wszystkim ze strachu przed majestatem ma dalej sens? A może łatwiej zdobędzie reputację progresywny aktywizm sędziowski, także ten aspiracyjny i emancypacyjny. Wzbudzający społeczne debaty, służący społecznym zmianom, sygnalizujący sytuacje kryzysowe w społeczeństwie, wzmacniający wiarę obywateli w prawa, które nie pozostają tylko na papierze. Także aktywizm wymuszający działania legislacyjne na władzach politycznych. To rola nie tylko dla sądownictwa konstytucyjnego. Wszak i sędziowie sądów powszechnych zaczęli stosować konstytucję wprost.

Mówimy przecież o trzeciej władzy, która nie może dawać politykom zapędzać się do kąta. Szczególnie dotyczy to krajów o słabo rozwiniętych, niedoinwestowanych organizacjach społeczeństwa obywatelskiego. W podobnej sytuacji sądy w Indiach, Kolumbii – czy także, choć rzadziej, w USA – wywalczyły prawa do ochrony: biologicznej różnorodności, rdzennych mieszkańców przed eksploatacją paliw kopalnych, gejów przed dyskryminacją w miejscu pracy, poszkodowanych przez kredyty hipoteczne itd. Organizowały w sądach rady pośród przedstawicieli organizacji społecznych oraz wysłuchania publiczne w ważnych kwestiach zawisłych na ich wokandach. Starały się współtworzyć przyjazne otoczenie dla demokracji w ich krajach, budować jej kulturę, prowokować tzw. obywatelski konstytucjonalizm, czyli wiedzę i poglądy społeczeństw.

Owszem, takie sądownictwo żadnej władzy politycznej się nie podoba. Tym bardziej autokratycznej, która – jak Kaczyński – nazywa taką aktywność „sędziokracją”, bo przeszkadza w oligarchokracji. Ale to tylko i aż obrona obywateli przed polityczną uzurpacją władzy („tyranią większości”) oraz korekta ze strony dobrze zorientowanego i wrażliwego w sprawach społecznych interpretatora prawa. A jednocześnie najlepsza droga do budowy reputacji całego wymiaru sprawiedliwości.

Wypada się zgodzić z Szymonem Hołownią, że proces naprawy trzeba będzie zacząć „o 7 rano” zaraz po zwycięskich dla demokratów wyborach.


Artykuł ukazał się pierwotnie w Gazecie Wyborczej 22 października 2021 . Przedruk za zgodą autora.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *