Tylko 15 proc. Polaków w 2015 r. uważało, że “żyje się źle”. Jakim cudem Kaczyński wygrał?
Nie mali i średni przedsiębiorcy, tylko społeczeństwo zatrudniane przez państwowe korporacje. Kaczyńskiemu marzy się Singapur.
Bartłomiej Nowotarski

Polska to jeden z niewielu krajów świata, który demokrację budował aż pięć razy i tyleż razy ją tracił. Było to pięć szans także na rozwój naszego społeczeństwa. Pierwszą próbą był XVI-wieczny „złoty wiek” parlamentarnej i bezpośredniej demokracji szlacheckiej. Następną – kadłubowa republika, Księstwo Warszawskie. Kolejny demokratyczny zryw nastąpił po I wojnie światowej, ale cierpliwości starczyło klasie politycznej zaledwie na osiem lat. Bohater narodowy Józef Piłsudski w 1926 r. dokonał zbrojnego puczu, po którym Polska stoczyła się do kategorii „dyktatury wyborczej”. Potem musieliśmy czekać 63 lata, aż sowiecki komunizm zawali się pod swoim ciężarem.
Anglikom i Amerykanom wystarczyły dwa akty demokratyzacji, modernizacji i kulturowego otwarcia. Pierwsza angielska rewolucja (1640-53) i Długi Parlament skończyły się dyktaturą Olivera Cromwella. Ale druga, tzw. chwalebna, rewolucja, z 1688 r,. doprowadziła do rozwoju dwupartyjnego parlamentaryzmu. Amerykanie zaś potrzebowali nie tylko konwencji filadelfijskiej z 1787 r., ale i rekonstrukcji po wojnie secesyjnej, kiedy likwidowali niewolnictwo.
Przy tym Anglicy mieli dużo szczęścia. Demokracja by tam nie powstała, gdyby Ryszard Cromwell okazał się równie zdolnym dyktatorem jak ojciec i nie zrezygnował z urzędu po czterech miesiącach? Podobnie gdyby panujący po chwalebnej rewolucji Jerzy I i Jerzy II z dynastii hanowerskiej znali język angielski, mógłby wcale nie powstać samodzielny urząd premiera ani zwyczaj przekazywania władzy w ręce jednej ze zwycięskich partii (wigów lub torysów).
Strategie przetrwania: ewolucyjna i plemienna
Państwa mogą inwestować w instytucje włączające: wszechstronną i spluralizowaną edukację, publiczne usługi zdrowotne, wydawać pieniądze na badania, innowacyjność i wynalazczość, wspierać ludzką ciekawość, tolerancję, akceptację i współpracę. Sprzyjać więc budowaniu indywidualnego i społecznego kapitału obywateli. Wówczas zmieniająca się na bardziej otwartą kultura będzie wywierać „popytową” presję na polityków, tak aby kształtowali instytucje w duchu modernizacji.
Ale w społeczeństwie mało wymagającym od siebie, wystraszonym, nastawionym na przeżycie tu i teraz, politycy unikają włączających instytucji, nie dbają o usługi publiczne, nie dofinansowują zdrowia, edukacji, sądownictwa. I starają się utrzymać obywateli w stanie zagrożenia, podziału i konfliktu. Tak traktowane społeczeństwa nie wywierają na władzę presji modernizacyjnej. Chowają się niczym ślimaki do swoich skorupek w nadziei, że rządzący i bogowie je ocalą.
Pierwsza z tych strategii przetrwania ma długi horyzont, dotyczy nawet pomyślności przyszłych pokoleń. Druga zorientowana jest „na dziś” i pochodzi z czasów, kiedy w każdej chwili należało się spodziewać ataku sąsiednich plemion.
Analiza polskich transformacji uwidacznia podobne bariery i dysfunkcje, które rozkładały procesy rozwojowe. Po pierwsze, zabójcza dla tkanki społecznej polaryzacja tożsamościowa (nacjonalistyczna czy religijna) czyniąca z części obywateli wrogów lub zdrajców. Po drugie, stan zastraszenia społeczeństwa i niepewność jutra, zapaść modernizacyjna, najazdy np. imigrantów, wojny lub obawa ich wybuchu. Po trzecie, nadmierna koncentracja władzy. Po czwarte, wydrążone z treści demokratycznej instytucje działające jako fasada dla nieformalnych zabiegów.
Po piąte, instytucje służące dialogowi politycznemu, ale stające się bronią do okładania przeciwników, np. kiedyś liberum veto, a dziś Trybunał Konstytucyjny, KRS itd. Po szóste, państwo niewydolne w przestrzeganiu konstytucji i zapewnianiu usług publicznych, nieautonomiczna względem polityków administracja publiczna.
Po siódme, abuzywny legalizm zmieniający rządy prawa w „rządy za pomocą prawa” – przy pozorach legalizmu dewastujący konstytucję.
Po ósme, społeczne wycofanie, zalęknienie, ksenofobia, dewocja, amoralny familizm (nepotyzm, kumoterstwo, koteryjność), niepewność jutra, co prowadzi do upadku politycznych obyczajów i utraty społecznego kapitału.
Wzlot i upadek demokracji szlacheckiej
Polska szlachta przez 150 lat praktykowała odpowiedzialnie demokrację parlamentarną (sejm i senat) oraz bezpośrednią (sejmiki ziemskie, konfederacje). Już w konstytucji z 1505 r. (tzw. nihil novi) potwierdziła zasadę rządów prawa także nad królem (lex est rex, a nie odwrotnie). Anglicy zrobili to dopiero aktem o sukcesji z 1701 r.
Szlachta jeździła na obrady około 200 razy rocznie – na dwa sejmy walne i na trzy sejmiki, a tych ostatnich było w królestwie około 70. Wtedy jeszcze posłom nie przychodziło do głowy używać instytucji (np. liberum veto) jako broni do niszczenia oponentów. A to z powodu dobrych obyczajów, a często też uchwał sejmików ziemskich nakazujących zawieranie kompromisów. Fizycznych incydentów, zwanych „tumultami”, było zaledwie 1,3 proc. Nauczono się też radzić sobie z posłami pijakami – po prostu przerywano obrady i zostawiano ich w sali.
Zło przyszło wraz z wojnami z Chmielnickim, Turkami i Szwedami oraz zarazami. Upadły miasta, produkcja zboża spadła o 10 proc., straty populacyjne wyniosły aż ok. 40 proc. Zubożała po wojnach szlachta zaczęła masowo szukać w magnaterii bogatych patronów i handlować głosami. Żeby lepiej żyć, abdykowali z obywatelskości.
Pojawiły się odruchy adaptacyjne: dewocja i obrzędowość, ucieczka w zaściankowość, familizm, warcholski „patologiczny indywidualizm”. Powstało ok. 1,4 tys. miejsc kultu, głównie Matki Boskiej. Rozkwitło w klasztorach malarstwo kultowe. Wzrosła wiara w prognostyki i gusła. Ksenofobiczna kultura została wymierzona przeciw innowiercom, mieszczanom i dworowi królewskiemu. W 1658 r. wyrzucono arian z Polski, a w 1724 r. pozbawiono szlachtę innowierczą praw politycznych.
Pierwsza Rzeczpospolita upadła na skutek modernizacyjnej zapaści, potężnej polaryzacji i defensywnej, zaściankowej kultury. Szlachta nie tworzyła presji na poszerzanie wywołujących zmiany modernizacyjne instytucji włączających. Nie tylko wobec mieszczaństwa czy chłopów, ale także względem siebie. Gdy szlachta angielska mogła stawiać przedsiębiorstwa i handlować, u nas można było za to stracić szlachectwo.
Degrengolada II Rzeczypospolitej
Drugą Rzeczpospolitą tylko częściowo można winić za zaniechania w cywilizacyjnym rozwoju. Może zabrakło tylko 15 lat, na które minister Eugeniusz Kwiatkowski przygotował wielkie programy (1936-40 oraz 1940-54). Po latach zaborów i po I wojnie wysiłek modernizacyjny został zdominowany przez etatyzm i kapitalizm państwowy z braku kapitału prywatnego. Modernizacja miała charakter wyspowy i chaotyczny.
W latach 30. skolaryzacja osiągnęła co prawda 92 proc., ale we wsiach i w miasteczkach brakowało nauczycieli i budynków na szkoły. II RP miała kłopoty z utworzeniem profesjonalnej i autonomicznej administracji, z naborem wykwalifikowanej kadry. Po zamachu majowym 1926 r. zaczęli w służbie cywilnej dominować byli żołnierze, w 1937 r. stanowili już ponad 75 proc. urzędników. Rządy też zostały zdominowane przez wojskowych premierów i ministrów. Europejskie niedemokratyczne standardy lat 30. zawitały i do Polski.
Nie dokończono reformy samorządowej z obawy, że w sejmikach na wschodzie kraju większość zdobędą mniejszości białoruskie i ukraińskie. Związana z obozem endecji trauma nacjonalistyczna spolaryzowała społeczeństwo, w 1922 r. został zastrzelony pierwszy prezydent Gabriel Narutowicz. Nastąpił upadek obyczajów, niewiarygodna agresja w polityce. Rządy związane z Piłsudskim nazywano „faszystowskimi”, a on swoich oponentów – „łotrami”, „ladacznicami”, „robactwem”; dzisiejsza mowa nienawiści nie powstydziłaby się podobnych sformułowań. Stosunki społeczne nasyciła zaciekłość. Pucz 1926 r. zwieńczył dzieło. Zaczęto fałszować wybory, więziono polityków opozycji i ukraińskich aktywistów (Bereza Kartuska). Na miejsce usuwanych krytycznych rektorów uczelni wprowadzano zarządców komisarycznych (uniwersytet we Lwowie), zamykano placówki badawcze, odwoływano wykłady. Trudno było zatem o presję elit na budowanie instytucji społeczeństwa otwartego.
III Rzeczpospolita: modernizacja z oporami
Polska rozstawała się z komunizmem w fatalnym stanie. Mentalnościowo zostaliśmy przez komunistyczną władzę spolaryzowani jeszcze w ciągu roku przed stanem wojennym. Dzięki temu łatwiej było gen. Jaruzelskiemu spacyfikować Polaków po 13 grudnia 1981 r. Trauma ta dopadnie ponownie Polaków już w 1992 r., gdy Antoni Macierewicz zaszantażuje teczkami SB innych działaczy „Solidarności”.
Zapaść modernizacyjna ujawniła się, gdy się okazało – wbrew propagandzie o dziejowym awansie społecznym – że aż 58 proc. społeczeństwa (dane z 1988 r.) miało tylko kwalifikacje „do łopaty” (wykształcenie podstawowe, zasadnicze zawodowe lub ich brak). A tylko 15 proc. – pomaturalne lub wyższe. Jedna trzecia kadry kierowniczej nie miała wyższego wykształcenia. Ok. 37 proc. ludzi mogło w przyszłości aspirować do klasy średniej, ale większość (poza komunistyczną nomenklaturą) nie miała żadnego początkowego kapitału.
Konieczne i ostre reformy pierwszego niekomunistycznego rządu (1989-90) miały charakter „spontaniczny”: każdemu pozostawiono wolną drogę, jak sobie radzić w nowej sytuacji rynkowej. Nie powstała żadna osłonowa recepta mentalnościowa, np. jak uczyć się przedsiębiorczości czy nowej etyki pracy. Polacy więc stosowali strategie z czasów komunizmu – jak przetrwać, jak się adaptować. Założyć firmę, ale i pracować na państwowym. Większości brakowało kompetencji do budowania kapitału społecznego – umiejętności dialogu, negocjacji, współpracy, otwartości i zaufania poza rodziną, poszanowania pracy, innowacyjności, myślenia o długofalowych, a nie tylko krótkoterminowych zyskach. Nie mogło być inaczej, skoro dopiero co rozstali się z państwem policyjnym, w którym inwigilowało ich 125 tys. funkcjonariuszy i tajnych współpracowników SB (za Stalina było ich ok. 88 tys. – wg badań prof. Jędrzeja Chumińskiego i in. z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.
Mimo to w pierwszym dziesięcioleciu wolnej Polski trajektoria modernizacyjna powoli się rozwijała. Polacy posłali dzieci na uniwersytety (wzrost liczby studentów z 400 tys. do 1,8 mln), założyli ponad milion firm, choć nie angażowali się w społeczeństwo obywatelskie. Po 2000 r. satysfakcję z życia odczuwało 75 proc.; o tym, że warto było zmieniać państwo, mówiło 67 proc. W 2015 r. nowy ustrój uznało za co najmniej dobry 90 proc., a że „żyje się źle” – tylko 15 proc. Co zatem – oprócz już omówionych barier rozwojowych – stało się przed rokiem 2015, że po objęciu rządów przez autokratyczne partie nacjonalistyczno-socjalne ginie nam dziś w oczach polska demokracja?
Elity zaniedbały kobiety
Po pierwsze, dwie wielkie reformy – polityczna i gospodarcza – trafiły na „defensywne”, ciężko doświadczone, zamknięte społeczeństwo. Posługując się danymi World Values Survey, można stwierdzić, że ksenofobiczno-tradycjonalistyczna inercja kulturowa dużej części społeczeństwa obniża do dziś nasz kapitał wspólnotowy o jakieś 35 proc. w stosunku do poziomu indywidualnego potencjału Polaków.
Po drugie, klasa polityczna zaprzepaściła budowę „efektywnej demokracji”, czyli profesjonalnej i autonomicznej służby publicznej realizującej wartości konstytucyjne. Po 2001 r. zaczęła upartyjniać jej struktury. Efektywna demokracja, odzwierciedlająca stopień wcielenia tych wartości w życie, nigdy nie przekroczyła poziomu 65 proc.; dla porównania kraje skandynawskie – od 90 do 100 proc. (World Values Survey i badania prof. Christiana Welzela). Zawiodła „podażowa” strona demokratyzacji. Z czterech projektów wielkich reform z lat 1997-2001 zrealizowano tylko jedną – samorządową. Reforma ochrony zdrowia została wywrócona przez kolejne rządy. Niskie finansowanie (poniżej 5 proc. PKB) ograniczało kształcenie kadr medycznych, czego skutkiem jest kryzys w dobie pandemii. Reformę edukacyjną rząd PiS odwraca dziś według modelu państwa patriarchalnego.
Po trzecie, polska transformacja może być wyrzutem wobec elit społecznych. Zawiodła strona „popytowa” demokratyzacji, czyli presja kulturowa społeczeństwa na dalsze zmiany instytucjonalne. Wreszcie, elitom można zarzucić zaniechania w wykorzystaniu intelektualnego, innowacyjnego i gospodarczego potencjału kobiet. Stereotyp Matki Polki zaważył nawet na ich szkolnej edukacji. Od dziewcząt, także po transformacji, nauczyciele wymagali głównie ładnego pisania, grzeczności, posłuszeństwa. Mimo że kobiety stanowiły 65 proc. studentów i 52 proc. doktorantów, segregacja szkolna przeniosła się na sfeminizowane studia i zawody. Na kierunkach technicznych studiowało ich zaledwie, w różnych okresach, od 20 do 31 proc. Wskaźniki zatrudnienia i aktywności zawodowej kobiet nie przekraczają od lat 43-48 proc. (w krajach skandynawskich 75-80 proc.).
Nieufny jak polski przedsiębiorca
Syndromem „ewolucyjnego regresu” nazwę wkroczenie na scenę ugrupowania przypochlebiającego się najbardziej ksenofobicznej, łatwej do zastraszenia części społeczeństwa. Ugrupowanie to wykorzystuje owe ułomności, by zapewnić sobie poparcie, ale rozwoju społecznego promować nie zamierza. Społeczność w sytuacji lękowej poszukuje silnego lidera i wybacza mu wiele niegodziwości.
Polskie społeczeństwo zawsze przecinały różne podziały. Tzw. Zjednoczona Prawica z premedytacją je wyostrza: wieś przeciwko miastu, Polska katolicka i tradycjonalistyczna przeciwko Polsce emancypacyjnej i aspiracyjnej. Wykorzystuje je do dzielenia nas na „swoich” i „wrogów”. Według „The Economist” po katastrofie smoleńskiej poziom polskiej kultury politycznej obniżył się o 15 proc. (Democracy Index 2018).
Będą tego oczywiste skutki w postaci pogłębienia się naszych traum i słabości. Ale nie tylko. Zostanie zatrzymany trwający jeszcze wyraźniej od wejścia do Unii Europejskiej rozwój modernizacyjny.
Po pierwsze, od 2016 r. znacząco pogorszyły się warunki prowadzenia biznesu. W rankingu Doing Business Banku Światowego (2021 r.) spadliśmy z 24. miejsca w świecie na 40. W poziomie korupcji – z 29. na 45. W egzekucji podatków zajmujemy 77. miejsce. W sądowym egzekwowaniu umów gospodarczych wylądowaliśmy na miejscu 55. (na rozprawę czeka się średnio rok i dziewięć miesięcy).
Tylko 35 proc. przedsiębiorców ufa gospodarczym partnerom; aż 47 proc. odstępuje z tego powodu od zawierania umów. 77 proc. uważa, że należy stale ich kontrolować, a tyleż – że trzeba dawać łapówki, szukać układów, obchodzić prawo (CBOS 2020 oraz badania zespołu UE Poznań). Jeśli tak wygląda zdrowe katolickie społeczeństwo, to jak musi wyglądać chore?
Z powodu tak generowanych kosztów transakcyjnych nasza gospodarka traci ok. 280 mld zł rocznie (badania UE Poznań, European Commission Eurobarometer). Dlatego już w 2001 r. nastąpiło zwolnienie wzrostu gospodarczego z 4 do 1 proc. A dzisiaj od „polskiego ładu” oberwą mali i średni przedsiębiorcy, gdyż ta klasa średnia nie jest dla PiS masowym elektoratem. Chyba mu się marzy (jak Orbánowi) singapurski model kapitalizmu państwowego, czyli społeczeństwa zatrudnianego przez korporacje kontrolowane przez władzę poprzez trzy konglomeraty gospodarcze.
Po drugie, grozi nam dalsze zapadanie się w tzw. próżnię socjologiczną (badania profesorów Stefana Nowaka i Janusza Czapińskiego), która oznacza rozpad wspólnot społecznych. Na podstawie danych World Values Survey potencjał kapitału społecznego w Polsce można szacować na zaledwie 20 proc. (w samym biznesie – na 26 proc.), podczas gdy czołówka krajów OECD osiąga 60-65 proc. (jest to relacja współczynników kapitału ludzkiego i zaufania do obcych). Dzieje się tak nie tylko dlatego, że PiS od lat zwalcza niezależne media i organizacje społeczeństwa obywatelskiego, ale także dlatego, że do zaledwie 23 proc. (w 1994 r. – 30 proc.) spadło zaufanie społeczne do innych ludzi niż tylko rodzina i „koledzy”.
Po trzecie, usługi publiczne. Jak będzie dalej wyglądać nasze publiczne zdrowie, gdy dziś staliśmy się covidową umieralnią? Co czeka oświatę i naukę pod ciężką ręką ministra Czarnka? Kto przygotuje młodych do światowych wyzwań poznawczych i technologicznych? Dziś jesteśmy dopiero na 25. miejscu w Unii w dziedzinie innowacyjności. Nie mając kapitału społecznego wspólnoty, niezbędnego dla społeczeństw na naszym poziomie (PKB per capita), zaczniemy tracić też na indywidualnym kapitale ludzkim.
Po czwarte, czekać nas może kulturowa trauma. Życie w ciągłym chaosie i niepewności: podatkowej, inflacyjnej, cenowej, pandemicznej, aborcyjnej oraz straszenie imigrantami na przemian z LGBT+ ma nas cofnąć do stanu zgody i uległości wobec patriarchalnej rodziny oraz hierarchiczno-patriarchalnego państwa. Ma nas zmusić do przyjęcia strategii przetrwania.
PiS w dziele patriarchalizacji Polski znalazł wielu sojuszników, w tym hierarchów. Mało kto już dziś pamięta homilię prymasa Glempa z 2000 r., w której ubolewał, że polski Kościół nie przygotował się na społeczne zmiany, że nie reaguje na rosnący antysemityzm. Niewątpliwie przy rządach PiS mocno ryzykujemy, że zalęknieni, zdezorientowani, skrajnie nieufni damy się wtłoczyć, jak przed wiekami sarmaci, do kolejnej „feudalnej klatki”.
Po piąte, PiS od początku stosował instytucje wyłączające. Zaatakował niezależny wymiar sprawiedliwości, potem organizacje społeczeństwa obywatelskiego, nauczycieli, LGBT+, niezależne media. Ilu już ludziom Jarosław Kaczyński symbolicznie odebrał prawo przynależności do społeczeństwa? Władza nie ma innej możliwości zamknięcia społeczeństwa w kulturowej klatce niż pozbawianie go potencjału modernizacyjnego: świadczeń zdrowotnych, edukacyjnych, sprawiedliwościowych.
Wreszcie, można się spodziewać zapaści w zaufaniu obywateli do państwa oraz jego chaotycznych i upartyjnionych instytucji. Już dziś ufa im zaledwie ok. 40 proc. obywateli. Jeszcze w 2008 r. ufało 48 proc. Pandemia to zaufanie dalej obniża (badania Politechniki Koszalińskiej, 2021). A to właśnie od budowania zaufania do nich (oraz UE) najlepiej będzie zacząć restaurację demokracji ratującej nasz rozwój modernizacyjny i cywilizacyjny. Tyle że musimy wywołać w sobie, jako społeczeństwo, popyt i presję na sprzyjające temu instytucje oraz odpowiedzialną za nie władzę. Nie tylko przy wyborczej urnie.
*Bartłomiej Nowotarski – profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Specjalizuje się w kryzysach demokracji. Uczestniczył w transformacjach demokratycznych Polski, Tunezji i Egiptu.
Przedruk z Gazety Wyborczej 2022. Za zgodą autora